bym wyszedł na pół godziny — nie wiem, coby z tego wynikło... Patrzcie! a taki zdawał się nieśmiały.
— Sam stryj go ośmielił, mówiąc o swatach — odezwała się Zosia.
— Prawda, że gotów byłem go swatać, no — ale miałem na myśli pannę Emilją, pannę Natalją, lecz nigdy ciebie...
— Już się stało! — szepnęła Zosia, patrząc na przestraszonego buchaltera. — Oświadczże się pan teraz stryjowi.
Pan Filip wstał, ukłonił się i zaczął:
— Są chwile w życiu człowieka, w którym tenże, ulegając naciskowi okoliczności i głosowi serca...
— Terefere! — przerwał radca — co mi tam będziesz plótł jakieś bajdy ze zbioru powinszowań...
— Mój złoty stryju!... — błagała Zosia.
— Naturalnie! — zawołał stryj. — Zamiast tych wszystkich pięknych rzeczy, powiedz mi lepiej wprost: czy kochasz Zosię?
— O, panie radco!
— Będziesz dla niej dobrym mężem?
— Będę najszczęśliwszym...
— No, kiedy tak, to błogosławię was... Czy djabli nadali z tym pośpiechem? A teraz moje warunki: Zosi daję pięćdziesiąt tysięcy posagu zaraz, pięćdziesiąt po mojej śmierci, ale będę u was mieszkał, bo za dziewczyną zatęskniłbym się...
— Dobrze, stryju!
— Z rozkoszą, panie radco!...
— Za mieszkanie i życie oddam wam procent od mojej sumy, tylko sobie trochę na tytoń i połatanie butów zostawię.
— To zbyteczne!... — przerwał buchalter.
— Więc chcesz, żebym bez butów chodził?
— Nie... Ja mówię o oddawaniu procentu.
— Facecje!... No, a kiedyż ślub?
— Za miesiąc muszę być w Patykowie...
— Musimy być — poprawiła Zosia.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.