— Aha! Więc ślub niech będzie... za trzy tygodnie. Zosia wyprawę już ma gotową...
— Ale może pan Filip potrzebuje robić sprawunki? — wtrąciła panienka.
— Pomyślę o tem! — odparł stryj, a potem, bystro patrząc na oboje, dodał:
— Oj! oj!... zdaje mi się, kochany rachmistrzu, że będziesz siedział pod pantoflem...
W odpowiedzi na to, panna Zofja roześmiała się, a pan Filip chciał ucałować jej rączki, co mu się najzupełniej nie udało...
ZWIERZENIA
Wyższym (w znaczeniu fizycznem), szczuplejszym i bardziej sentymentalnym od narzeczonego Zofji, był pan Piotr, czterdziestoletni lecz nieżonaty jeszcze wielbiciel płci pięknej. Pan Piotr trudnił się kasjerstwem, mieszkał w dwu pokojach czystych jak wnętrze chronometru, pielęgnował kwiaty, starannie zasłaniał łysinę resztkami włosów, golił się jak ulęgałka i niekiedy pisywał wiersze.
Nieśmiały i moralny Filip, którego czyste serce napełniało się wstrętem na widok hulaszczej młodzieży, odrazu przylgnął do systematycznego kasjera, skutkiem czego oddawna żyli obaj w szczerej przyjaźni i nawzajem powierzali sobie rozmaite tajemnice.
W parę dni po oświadczynach, odwiedził Filip pana Piotra i począł mu przedstawiać nowe swoje kłopoty.
— Wyobraź sobie — mówił — że robię wszystko, jak mi radzisz, a mimo to, ani na jedną jotę nie zbliżyłem się do mojej pani. Ja ciągle jestem nieśmiały, a ona życzliwa wprawdzie, lecz strasznie chłodna!...
— Trzeba na wszystko czasu! — odparł Piotr, strzepując pyłek ze szlafroka.