gód, wyjąwszy następującej. Kiedy wypito za zdrowie państwa młodych, wstali oboje z pełnemi kieliszkami w zamiarze podziękowania, a pan Filip rzekł:
— W imieniu własnem i...
Nagle drgnął cały, jakby go żmija ukąsiła, nie dokończył frazesu, zaczerwienił się jak wiśnia i wylał połowę wina z kielicha.
W tej samej chwili panna Zofja w sposób bardzo serjozny ściągnęła usteczka, skutkiem czego nikt nie mógł się domyśleć, że powodem zmieszania buchaltera był mały figiel ze strony pewnego atłasowego bucika, który jednak od tej pory zachował się już bardzo przyzwoicie.
Po kolacji, gdy panowie wyszli na papierosa, pan Piotr, czyhający oddawna na Filipa, który więcej już nieco rozmawiał z Zosią, schwycił go i zaprowadziwszy do okna, rzekł:
— Uważam, że jesteś na złej drodze.
— Cóż ja robię? — spytał buchalter.
— Uśmiechasz się zuchwale...
— Ależ i panna Zofja uśmiecha się.
— Cóż ma robić biedna ofiara?
— Kochany Piotrze, jesteś straszny pedant i pesymista — zauważył Filip.
Piotr przez całą minutę przeszywał go karcącem spojrzeniem, a następnie począł mówić zwolna i dobitnie:
— Stryj, kościół, prawo, przesądy towarzyskie wreszcie oddały ci na pastwę biedną kobietę. Co się w jej sercu dzieje, ty o to nie dbasz, ponieważ jesteś panem sytuacji. Ale porachuj się z sumieniem, i niech ono ci powie, czy może być coś haniebniejszego nad wyzyskiwanie tego rodzaju przewagi?
— Mój drogi!... skądże ci takie myśli przychodzą do głowy? — zapytał zbolały buchalter.
— Skąd?... Postaw się w jej położeniu i powiedz, cobyś pomyślał o człowieku...
— Dosyć... zaklinam cię.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.