strzegła parę osób znajomych. Buchalter zostawił żonę znajomym, a sam poszedł do bufetu na piwo, lecz wróciwszy stąd, z wielkiem przerażeniem Zosi nie znalazł, choć konduktorzy zamykali już wagony.
— Gdzie Zosia?... — zapytał jednej ze znajomych...
— Poszła szukać pana do bufetu...
Buchalter, przeciskając się przez tłum, wpadł do bufetu, a tymczasem na platformie ukazała się jego żona.
— Gdzie mój mąż? — zapytała znajomych.
— W tej chwili pobiegł cię szukać...
Po upływie kilkunastu sekund małżonkowie znaleźli się wprawdzie, ale pociąg ruszył...
Znajomi państwa Filipów bawili na letniem mieszkaniu. Byli to ludzie serdeczni i gościnni, w przypadku zaś młodych małżonków dostrzegli palec Opatrzności, której widocznem życzeniem było, aby podróżni zostali na obiedzie. Telegrafowano więc o zatrzymanie rzeczy w Częstochowie i zatrzymano w Grodzisku buchaltera z małżonką aż do popołudniowego pociągu.
Około piątej przyjaciele nasi znaleźli się znowu przed banhofem, obsypywani błogosławieństwami i życzeniami znajomych.
Dobry obiad z winem wlał wiele otuchy w serce nowożeńca, który, nadomiar szczęścia, między jadącymi konduktorami dostrzegł jakąś figurę znajomą.
— Jeżeli się nie mylę... pan Witold? — rzekł buchalter do konduktora.
— Ach!... pan Filip... — odpowiedział konduktor.
— Ile to już lat nie widzieliśmy się z kolegą! — mówił buchalter, całując w oba policzki kolegę, z którym byli obaj w pierwszej klasie.
— Jaką lokalną pamięć ma kolega! — dziwił się uszczęśliwiony konduktor, całując cztery razy Filipa. — Jakże się koledze powodzi?
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.