— O, panie!...
— Mogę także wynaleźć miejsce dla damy, która zdaje się panu również przeszkadzać...
— O, niech się pan nie fatyguje.
Po tej wymianie grzeczności, szlachetny Pimperlok zabrał swój parasol i zawiniątko i grzecznym ukłonem pożegnał młodych małżonków. Państwo Filipowie zaś, kłaniając mu się nawzajem, oparli się na krawędzi okna.
Nowa ta sytuacja, w której lewa ręka Zosi oparła się na prawem ramieniu Filipa, niesłychanie trafiła obojgu do gustu. Dlatego też choć już znikł Anglik, pasażerowie zajęli miejsca i pociąg ruszył, oni przecież ciągle stali, oparci o okno i ciągle spoglądali... sobie w oczy.
— O, jakżem szczęśliwy w tej chwili, panno Zofjo!... — szepnął buchalter.
— Jaki grzeczny ten Anglik — odparła Zosia.
— Siądźmy już, bo cug może pani zaszkodzić...
Jakoż cofnęli się od okna i odwróciwszy się w głąb wagonu... ujrzeli na drugim końcu ławki poważnego duchownego, który pobożnie czytał brewjarz.
— Którędy ksiądz dobrodziej wszedł tutaj? — spytał zdumiony Filip.
— A temi oto drugiemi drzwiami — odparł słodkim głosem szanowny kapłan. — Ale państwo, zajęci oglądaniem okolicy, nie zauważyliście tego...
Przez chwilę buchalter żałował, że nie przyjął amerykańskiego pojedynku, że nie wyciągnął węzełka i że nie wyskoczył z wagonu. Minęło to jednak i dusza jego, widocznie pod uroczym wpływem zachodzącego słońca poczęła się uspakajać.
Powoli i słońce zaszło, zamigotały gwiazdy i ukazał się księżyc. Pobożny kapłan zamknął brewjarz i począł spoglądać na niebo, buchalter usiadł przy żonie i oddał się wraz z nią tej samej przyjemności.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.