— Rozumiem! — zawołała sędzina — ten numer wygrał...
— Wygrał? — zapytała burmistrzowa, zrywając się z fotelu.
— Ja nie wiem...
— Ach!... myślałam, że już pani ma wiadomość... Jakże mi serce bije!
— Może kazać pani podać wody kolońskiej?... Józia! Józia!...
— Niech się pani sędzina nie fatyguje! — błagała burmistrzowa.
— Owszem... Ale nie lubię, jeśli nie mam pod ręką mojej panny służącej. Józia! Józia!...
— Poszła świnie karmić!... — odpowiedział z za okna parobek, poprawiający rozwalony płot ogródka.
— Głupiś! — odparła pani sędzina, oblewając się pąsem i konwulsyjnie zaciskając rękę, a potem dodała: — Więc cóż się stało z tym numerem?
— Ordynaryjni są ci prości ludzie!... — rzekła burmistrzowa, ukrywając wielkie ukontentowanie pod maską zgorszenia. — Pani sędzina ma także i nierogaciznę?
— To mój mąż się uparł, żeby trzymać około domu jakiś niezwykły gatunek, ale ja nigdy w tem nie gustowałam... Jakże z numerem?
— Po powrocie do domu, obeszłam, mówię pani sędzinie, całe miasto, ale numeru 3333 nie znalazłam. Zdesperowana, piszę do Warszawy do mego kuzyna Tabaczyńskiego, który jest urzędnikiem w Komisji Sprawiedliwości...
— Jakim urzędnikiem? -— zapytała ciekawie sędzina.
— Jakimś... naczelnikiem! — odparła nieco zmieszana burmistrzowa.
— Czy nie Andrzej?...
— Andrzej! Andrzej!... — zawołała burmistrzowa, lecz opamiętawszy się, pokraśniała jeszcze bardziej.
— Andrzej Tabaczyński — szepnęła słodkim głosem pani
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.