— Na czemże się to opiera?
— Na tysiącach przepowiedni... Od owego snu w karczmie, spotykam same trójki. Jechałyśmy naprzykład z Kozienic trzema końmi...
— Widziałam tylko dwa — przerwała sędzina.
— Tak, ale jedna klacz... Pani pojmuje?
— Aha!
— W portmonetce miałam trzy grosze... naturalnie drobnemi... Karczma miała trzy izby... Ale najważniejsze jest to, co mi się dziś na poczcie trafiło...
— Znowu? Ciekawam bardzo!
— Pani zna pana Łapandrowicza z Łapandrowic?
— Przystojny, tylko podobno zadłużony.
— Otóż on był na poczcie i przeczuwając moje szczęście, ukłonił się jak... anioł!...
— Pani prezydentowa zapomina o mężu! — zauważyła sędzina.
— Dlaczego? przecież mam córkę...
— Więc pani sądzi, że pan Łapandrowicz ożeniłby się z panną Marją?
— A dlaczegożby nie?
— Dlatego, że o ile wiem, myśli o kim innym...
— Czy kto inny będzie miał dwieście tysięcy posagu, jak moja Mania? — spytała obrażona burmistrzowa.
— Moja Jadzia ma dobre wychowanie — odparła wyniośle sędzina, powstając.
— O, bardzo proszę!... Moja Mania skończyła pensją...
— Dwuklasową!
— Mniejsza o to. Za kilka dni, nie tacy, jak Łapandrowicz, starać się o nią będą. Żegnam panią sędzinę.
I z temi słowy burmistrzowa opuściła dom sędziny krokiem bardzo majestatycznym, unosząc kapelusz w rękach.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.