DOLA WYCHOWAŃCA.
Po powrocie do domu, pierwszą czynnością pani burmistrzowej było uściskać córkę Marją, która skończyła pensją, a potem napaść bardzo energicznie na męża.
— Proszę cię, Franiu — rzekła — ażebyś natychmiast wysłał Joska po sprawunki.
— Po jakie? — spytał burmistrz.
— Po dwie sztuki weby, dla mnie i dla Mani, po atłas na salopę, po wino i po tort...
— Chryste elejson! z przeproszeniem. Tort na takie złe drogi?... ależ z niego chyba wióry przyjadą...
— Mnie nic do tego. Za parę dni muszę mieć tort, wino, webę i atłas...
Burmistrz upadł na krzesło i objął głowę rękoma.
— Leonciu! — zawołał — tyś chyba zmysły straciła, z przeproszeniem?
— Co to znaczy, maman? — spytała niemniej zdziwiona Mania.
— Ale... Co to znaczy?... Ona dobrze mówi, z przeproszeniem, ta dziewczyna. Co to znaczy? — powtarzał mąż.
— To znaczy, że numer 3333...
— Wygrał? — spytali ojciec i córka jednogłośnie.
— Jest w mojej kieszeni! — odparła triumfująco pani domu. — Dwakroć pewne...
— Pewne?... — spytał niedowierzająco burmistrz.
— Kiedymama mówi, że pewne, to tak być musi — wtrąciła Mania.
— Widzisz, Mania ci mówi, że pewne! — dodała burmistrzowa.
— Ha!... kiedy obie tak mówicie...
— Więc poszlesz po tort?
— Po tort!... Drzazgi, powiadam ci, z niego przywiozą... — ostrzegał mąż.