Ludwik stał odurzony; zebrawszy wreszcie myśli, spytał burmistrza.
— A pieniądze?
— Na co?
— Na wino, na tort i... na drogę.
— Wino weźmiesz na kredyt od Lejbusia i poprosisz go, ażeby ci dał na tort...
— A droga?...
— Cóż ty, leniu, nie bierzesz pensji, z łaski mego męża, żebyś w jego interesie nie mógł pojechać? — spytała z najwyższem oburzeniem burmistrzowa.
— Burkę sobie kupiłem — odparł nieśmiało chłopak.
— Słyszeliście go, jaki mi elegant?... Burkę kupił!... A tobie naco burka?... Może się w konkury wybierasz?... Zośka od doktora i bez burki wyjdzie za ciebie.
— Ja tam nie myślę o Zośce...
— Więc o kim?... Może o hrabiance, o księżniczce, o królewnie... może o naszej Mani?...
Chłopak zaczerwienił się, a Mania rzekła:
— Niech mu mama da pokój! Chodź, Ludwisiu, dam ci na sprawunki.
I wyprowadziła go do swego pokoju, mówiąc:
— Pożyczę ci rubla na drogę, to mi zwrócisz potem...
Gdy szukała pieniędzy w stoliku, Ludwik szepnął:
— Jak mi tu źle... coraz gorzej!...
— Bądź cierpliwy!... Trzeba znosić, bo i co zresztą zrobisz?
— Co?... Chciał mnie wziąć jeometra na pomocnika i obiecał na początek dwieście rubli. Radzili mi też, żebym został pisarzem, gdzie przy budowie kolei... A wreszcie choćbym i do wojska poszedł, gorzej mi już nie będzie!
— Do wojska? — spytała Mania. — Masz widzę dobre serce... wszystkichbyś porzucił?
— Co mi z mojego serca! — odparł chłopak. — Siedzę tu
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.