męża nie mógł go z zapisu wyłączyć!... Ta kamienica i pieniądze z pewnością oddane są memu mężowi... on ma też na drugie imię Ludwik! Czy nie tak, Franiu?... Powiedże przy wszystkich twoje drugie imię...
— Gaudenty!... — odparł burmistrz, trzymając się za żołądek.
Teraz Abuś zbliżył się do burmistrzowej i szepnął:
— Będziemy mieli wesele, prawda?
— Jakie?
— Rozumie się, że panny Marji z panem Ludwikiem.
— Wolałabym trupem paść! — odparła burmistrzowa.
— Nu, to on się ożeni z panną sędzianką.
— Co?... Niedość, że zabrał nam majątek po ukochanym bracie i jeszczeby się z sędzianką ożenił?... Na to nie pozwolę! Niech się żeni z Manią.
Ludwik i Mania stali obok niej. Burmistrzowa połączyła ich ręce, kazała im uklęknąć i uroczystym głosem zawołała:
— Błogosławię was, moje dzieci!... Pamiętajcież, coście winni najdroższej waszej matce!
— I biednemu, z przeproszeniem, ojcu! — dodał burmistrz, który ze zbytku wzruszenia, ukląkł obok młodej pary i wraz z nią pobłogosławiony został.
Zobaczywszy to, stojący w sieni poczmajster rzekł do swojej żony:
— Cały świat, powiadam ci, żonciu, to szpital warjatów!
— A ty w nim najpierwszy! — odparła żona.
— A ja najpierwszy! — powtórzył mąż.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Ludwik i Mania niebawem pobrali się i żyli długo, a szczęśliwie. Cała ta rodzina po weselu opuściła miasteczko, lecz biedny burmistrz do końca życia utrzymał się na urzędzie pantofla swojej energicznej połowicy.