— Droga pani — rzekł po chwili desperackim głosem Utopowicz — przyjechałem do waszego pana z wizytą z Warszawy, pozwólcie mi więc przenocować...
Służąca pokręciła głową i odparła:
— I... co tego, to nie mogę! Państwa niema, ja się rządzić nie chcę...
I zamknęła mu drzwi przed nosem!
Stojąc na deszczyku, w obcem mieście, zdaleka od wiernych przyjaciół i ciepłego łóżka, usłyszał znakomity twórca idei łącznego działania następującą rozmowę wewnątrz domu:
— Także go djabli obdartusa aż z Warszawy przynieśli! Wygląda jak zbój i pachnie naftą jak...
— Jak złodziej! — dodał inny głos.
— Nie... jak warjat! — poprawił głos pierwszy.
Teraz dopiero przyjaciel mój przypomniał sobie, że wchodząc do miasta, widział coś nakształt oberży; tam więc skierował kroki. Ale czara nieszczęść, płynących z poświęcenia dla idei, nie była jeszcze wyczerpana.
Przechodząc przez rynek, ugrzązł w takiem bagnie, że gdy szarpnął nogą energiczniej, wydobył ją wprawdzie, ale kamasz zostawił. Znalazł go i wziął w ręce, tymczasem jednak druga noga ugrzęzła mu jeszcze bardziej, i drugi kamasz znowu wydobywać musiał rękami, temi rękami, które niedawno rozprawę „O potrzebie łącznego działania“ pisały!
Tłumiąc łzy wściekłości i z trudem powstrzymując się od rzucania klątw na doktora, a nawet na własną broszurę, doczołgał się wreszcie do zajazdu i zażądał stancji.
— Niema stancji! wszystkie zajął rabin z Kocka, który do nas przyjechał — odpowiedziano mu.
— Więc gdzież ja się podzieję? — wykrzyknął zrozpaczony Utopowicz.
— Albo my wiemy?
Po długich wreszcie ceregielach uradzono, że pan Jacek, jeżeli zechce, może się przespać w zajeździe i wyznaczono mu
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.