Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy nie pan Jacek Utopowicz z Warszawy?...
— Tak, panie! — odparł mój przyjaciel, unosząc się na grochowinach i otrząsając z ich resztek jak pies rzucony w zimną wodę.
— A hultaje! — wołał przybyły — nicponie! zdrajcy!... żeby takiego człowieka w takiem plugastwie pomieścić? Jestem doktór Puszczalski, który pana do Wydrwiszek zaprosił i ładnie przyjął, niema co mówić!
Ale ja temu nie winien. Byłem u chorego i wróciłem dopiero przed godziną. Chodź pan do mnie natychmiast: znajdziesz pokój, wodę, łóżko, — a nadewszystko sługi zwymyślane za ich wczorajszą niegodziwość.
Jacek nie posiadał się z radości i czuł w tej chwili nierównie większą niż kiedykolwiek dozę energji w sercu. I niema się czemu dziwić, dotychczas był tylko wyznawcą, a obecnie został męczennikiem swoich idei! Skutkiem tego przeświadczenia nietylko nie sarkał na losy, które się z nim tak nieuczciwie obeszły, ale nadto żałował jeszcze, że go jakieś większe nieszczęście nie spotkało.
W parę godzin potem, gdy umyślna bryczka sprowadziła z karczemki walizkę i broszury znakomitego publicysty, przyjaciel mój umyty, uczesany i dość przyzwoicie ogarnięty, prowadził z doktorem następującą rozmowę:
— Więc naprawdę, panie Jacku, myślisz zjednoczyć obywateli naszego miasta? — pytał Puszczalski.
— Naturalnie! przecie tylko poto przyjechałem.
— Szkoda czasu — mówił lekarz. — Znam małe miasteczka i wiem, że w nich, dziś przynajmniej, nic zrobić nie można. Lecz w każdym razie spróbuj. Ja sam żyję ze wszystkimi (z wyjątkiem mego kolegi) dobrze, zapoznam cię również ze wszystkimi i mogę ich w domu przyjąć razem. Ale wątpię, czy się to na co przyda!
Jacek zamyślił się i po chwili rzekł:
— A czy z kolegą swoim nie chciałbyś się pan pogodzić?