wspomniał, że idea solidarności jest fundamentem religji, a wkońcu zapytał:
— Kogóż panowie zapraszacie na swój wieczór?
— Wszystkich! — odparł lekarz. — Właśnie od pana wybierzemy się do jeometry...
— Dobry człowiek! — przerwał podsędek — zdolny, pracowity, tylko... ma nieszczególną opinją. Ludzie mówią coś, że pierwszą żonę otruł, wspominają też o jakichś malwersacjach służbowych... No, ale ja go bardzo cenię!... Któż więcej?
— Będzie pisarz solnego magazynu...
— A ten?... to porządny facet, choć podobno trochę łapownik. Ja mam słabość do niego... Któż więcej?...
— Budowniczy...
— Jak was kocham — krzyknął podsędek — tak ile razy słyszę o tym człowieku, nie mogę wyjść z podziwienia...
— Cóż pana tak dziwi?
— Naturalnie to, że ten poczciwiec nie siedzi w kryminale. Wyobraźcie sobie, że on, w szkołach jeszcze będąc, fałszował kupony od listów zastawnych... No, ale wyrobił się!
Teraz zabrał głos Utopowicz i oznajmił panu podsędkowi, że nazwie się szczęśliwym i dumnym, jeżeli taki człowiek jak on zechce przyjąć i odczytać broszurę „O potrzebie łącznego działania.“ Podsędek przyjął ten piękny dar i w doborowych wyrazach podziękował znakomitemu publicyście, poczem trzej panowie pożegnali się i zapewnili nawzajem o dozgonnej przyjaźni.
Ponieważ doktór miał chorych w mieście, przeto poradził Jackowi, aby on już sam odwiedził i zaprosił pewnego starego emeryta, człowieka ogólnie szanowanego.
Jacek poszedł, przedstawił się starcowi, ofiarował mu swoją broszurę i w długiej mówce przedstawił cel wtorkowego zebrania. Emeryt słuchał uważnie, kiwał głową i strzelał
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.