osobliwości starożytnego miasta Wydrwiszek; ponieważ jednak szczegóły te nie przedstawiają zbyt wielkiego interesu, przeto je pominiemy, z niemałym zapewne żalem czytelnika.
OKAZUJĄCY — ŻE NADZIEJA JEST MATKĄ GŁUPICH.
Nadszedł wreszcie pamiętny w dziejach miasta Wydrwiszek — wtorek i wieczór. Deszcz padał nieco z rana, ulice znowu zabłociły się, co dało powód do pewnych komplikacyj.
Między drugą a trzecią po południu, pani prezydentowa przysłała do doktora sługę z wiadomością, że na zebranie nie przyjdzie, ponieważ ją boli głowa.
Między trzecią i czwartą pani sekretarzowa i pani jeometrzyna przysłały również sługi z wiadomościami, że żadna na wieczór nie przyjdzie, ponieważ każdą z nich oddzielnie i obie razem bolą głowy.
Zkolei i doktora głowa zabolała ze złości; szczęściem jego małżonka zrobiła uwagę, że powodem choroby dam musi być obawa błota i że najlepszem lekarstwem będzie jakiś choćby najskromniejszy środek lokomocyjny. Puszczalski mądrej rady usłuchał, i dla użytku swych gości wynajął na godzinę siódmą trzy fury: jedną krytą parokonną i dwie odkryte jednokonne. Damy istotnie wyzdrowiały.
Jedna tylko pani radczyni ze swą córką, czarującą (niegdyś) panną Eustachją, nie korzystały z furmanek; nie czekając bowiem godziny oznaczonej, wyszły do doktora o piątej, z wielkim parasolem, małą suczką Bibi i włóczkową robotą. Jakiś czas szły po mostkach i kładkach, lecz na rynku kładek nie było i należało użyć energiczniejszego środka.
Na szczęście dla zrozpaczonych dam, wszedł im w drogę Lejbuś, miejski nosiwoda. Zobaczywszy go, radczyni zaproponowała mu, aby ją wraz z córką przeniósł na drugą stronę.
Żydek zgodził się i wziął naprzód poważną mamę na ręce. Wyszedłszy zaś z nią na środek największego błota, spytał: