— Ile mi wielmożna pani da za fatygę?
— Nieś-no, nieś, a dostaniesz! — odparła niespokojnie radczyni, czując jakiś chłód w nogi i widząc, że Żydzi w sklepach śmieją się jak opętani.
— Da wielmożna pani dwadzieścia groszy? — pytał dalej Lejbuś.
— Za co?... — krzyknęła dama, ulegając podszeptowi oszczędności.
— Aj waj! taka pani ciężka, że się stąd chyba nie ruszę...
— Dam! dam! — zawołała radczyni, widząc, że tragarz chwiać się już zaczyna.
Dzięki temu ustępstwu — mama, piękna Eustachja i mała Bibi znalazły się na drugiej stronie rynku. Ponieważ jednak zamiast obiecanych dwudziestu groszy, dały nosiwodzie tylko dziesiątkę, Lejbuś więc szedł za niemi aż do mieszkania doktora, prosząc, błagając, a wreszcie i wymyślając im głośno przez całą drogę. Wprawdzie doktór, dowiedziawszy się, o co rzecz idzie, zwrócił Lejbusiowi dziesiątczynę, z tem wszystkiem jednak damy straciły humor, a co gorsze — nad zebraniem dzisiejszem zawisła zła wróżba.
Nareszcie wybiła siódma, nadjechały fury krzyczących, śmiejących się i szczebioczących dam i mieszkanie Puszczalskiego ożywiło się. Powoli też zaczęli nadciągać i mężczyźni. Jedni z nich pozawijali spodnie wysoko, lecz zabłociwszy obuwie, czyścili je następnie w kuchence. Pan Erazm, pierwszorzędny elegant i sekretarz komisarza — przyjechał wierzchem na kozackim koniu, drugi zaś elegant, pan Stanisław, któremu (jako kanceliście z powiatu) szczupła pensja nie pozwalała na wynajęcie konia, wysłał przodem swoje lakierki do doktora, sam zaś przyszedł w butach z długiemi cholewami.
Obserwujący to mój przyjaciel podziwiał wielki genjusz wynalazczy inteligencji tak małego miasteczka jak Wydrwiszki!
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.