— Panowie i panie! — zaczął znowu Jacek. — Oto jest broszura „O potrzebie łącznego działania“, której treść...
— Ratujcie!... — odezwał się stłumiony głos z podwórza.
— Co to jest?
— Kto krzyczy?...
— Gdzie pani prezydentowa?...
— Ratujcie!... ratujcie!... — powtórzył głos.
— To Mucia! — jęknął prezydent, wybiegając z pokoju.
Wszyscy mężczyźni ruszyli za nim.
Fakt, który zaszedł, postaramy się opisać objektywnie, bez żadnych ukrytych myśli, prosząc zarazem czytelnika, aby zechciał skrócić cugle swojej imaginacji.
Obecni ujrzeli na podwórzu szczególniejszy widok. Drewniany budynek, z formy i wielkości przypominający dużą szafę, pochylił się i oparł drzwiami o drabiniasty wóz; we wnętrzu budynku słychać było uderzenie pięści i głos kobiety, wołającej o pomoc. Obok — stał olbrzymi wieprz, o ile się zdawało, sprawca nieszczęścia.
Zbytecznem byłoby nadmieniać, że energiczniejsi widzowie, pod kierunkiem burmistrza, z łatwością podnieśli przewróconą budowlę i wydobyli z niej spazmującą i potłuczoną jego małżonkę.
— Piesiu! jedźmy stąd... — szlochała pani. — Opuśćmy ten dom, w którym nie umieją uszanować przyjaciółki księżnej Drepudło.
— Pani! — tłomaczył się doktór — cóżem ja temu winien? Ten przecież dom i zabudowania należą do kasjera...
— Do śmierci nie zapomnę tego kasjerowi!... Ale wieprz pański?... — mówiła prezydentowa.
— I wieprz nie mój, sprzedałem go budowniczemu.
— Od dziś dnia nie gadam z panem! — krzyknął burmistrz do budowniczego — ani z panem! — dodał, odwracając się do kasjera.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.