słał mi list. W liście tym powiedział, że walczą przeciwko mnie ważne poszlaki, ponieważ pierścień zginął już przed dwoma miesiącami owej damie, kiedy jechała w omnibusie z jakąś kobietą i brodatym mężczyzną. Że zaś ja w owej epoce brodę nosiłem, a później ją zgoliłem i że o pierścieniu, otrzymanym jakoby na maskaradzie, przez dwa tygodnie nikomu nie wspomniałem, on więc, buchalter, zrywa ze mną stosunki i prosi o zwrot chronometru lub dopłatę pięćdziesięciu rubli.
Po tym liście pobiegłem do znajomego mi adwokata, z zamiarem wytoczenia procesu: buchalterowi, damie i jej mężowi. Adwokat, wysłuchawszy mnie, rzekł:
— Im procesu wytaczać pan nie możesz. Lecz jeżeli oni go panu wytoczą, to będziesz zapewne uwolniony dla braku dowodów.
— Więc pan sądzisz — krzyknąłem — że ja ukradłem pierścień i zegarek?...
— Nie sądzę — odparł, wzruszając ramionami — ale jestem pewny.
Wieść o moich mniemanych kradzieżach obiegła całe miasto. Straciłem miejsce u bankiera, Klimcia zaś odesłała mi pierścionek i sama wkrótce wyszła zamąż. Odtąd żyłem jakiś czas w wielkim niedostatku, opuszczony przez wszystkich znajomych, a nawet krewnych.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
W półtora roku potem wpadł do mego mieszkania buchalter z okrzykiem:
— Przebacz mi, mój kochany! wszystko się już wydało... Złapano oszustkę, która ci ukradła na maskaradzie pierścionek narzeczonej i mój chronometr, a wcześniej nieco pierścień owej damy, w którym zamieniła brylant na czeski kamień. Rzeczy te już są w policji!...
W parę dni potem otrzymałem znowu posadę u bankiera i, co lepsze, zaproszony zostałem na obiad przez ojca mojej