Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bój się Boga! — krzyknęła dama — ależ ja mam przeszło siedemdziesiąt lat...
— Nic nie szkodzi! — błagał kancelista. — Zawsze się pani prezesowa rozerwie trochę, a i mnie da możność spłacić cząstkę długu wdzięczności.
— Moje serce, o wdzięczności niema co myśleć, Pan Bóg mi to sam zapłaci najlepiej. Ale — dodała, śmiejąc się — wiem ja, że nie o mnie tu chodzi, tylko o tę młodą osobę, która ci zraniła serce.
Nad wieczorem, do domu prezesowej przyszła panna ze swoją ciotką. Starowinka włożyła na siebie czarną jedwabną suknią z wąziutkiemi rękawami, na to koronkową chustkę, a trzęsącą się głowę ustroiła w czepiec bardzo wykwintny. Wzięła też wody kolońskiej flaszeczkę, kokosowy różaniec i jedwabną sakiewkę z pieniędzmi od wypadku.
Na godzinę przed widowiskiem zjawił się Kurdybanowicz z wynajętą karetą. Nie podobało się to trochę prezesowej, zamilczała jednak i towarzystwo pojechało na spacer za rogatki. Potem grzeczny kawaler zaprosił damy na lody do cukierni.
— Ależ ja tu nigdy nie wejdę! — zawołała prezesowa ze zgrozą. — Nigdy nie słyszałam, ażeby kobiety wstępowały do oberży...
Wytłomaczono staruszce, że cukiernia nie jest oberżą, i że, według mody dzisiejszej, damy mogą tam wchodzić.
Gdy towarzystwo lody zjadło, a panna otrzymała w dodatku pudło cukierków, kancelista włożył rękę w kieszeń, zrobił nagle jakiś tragiczny ruch i szepnął wzruszonym głosem:
— O Boże!... w jak okropnem jestem położeniu... Zgubiłem portmonetkę z biletami i pieniędzmi!...
Staruszce drgnęły trochę usta, a głowa zatrzęsła się mocniej niż zwykle. Nie rzekłszy jednak ani słowa, oddała Kurdybanowiczowi swoją sakiewkę, myśląc przytem:
— A co, jak to dobrze być przezorną! Gdybym nie no-