Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

miał jakie mieszkanko i z dziesięć tysięcy gotówczyny, tobym przy pracy i cnotach doszedł do czegoś, ale tak...
— I kiedyż to? — zapytała zamyślona prezesowa.
— Kiedy sobie życie odbiorę?...
— Ależ nie!... Kiedyż się chcesz żenić?
— Żenić!... Gdybym miał pieniądze, tobym się zaraz ożenił, ale teraz...
Prezesowa medytowała:
— Cóżem ja też zrobiła, nieszczęśliwa kobieta! Potrzeba mi to było tak gwałtownego człowieka przyjmować na mieszkanie, — trzeba mi było sprowadzać tę pannę do domu i ułatwiać im zaloty?... No, a niechżeby się zabił, taki popędliwy człowiek, nie spadłyżby to na mnie wszystkie jego grzechy, nie poszłabym ja na starość do piekła?... Nic nie pomoże, muszę ratować duszę ludzką!
Namyśliwszy się tak, rzekła do Kurdybanowicza:
— No, mój kochany! O samobójstwie (w imię Ojca i Syna...) nie myśl, bo to grzech wołający o pomstę do nieba. Ożeń się już lepiej, bo to mniejszy grzech, a ja wam dam mieszkanie...
Kurdybanowicz znowu ukląkł i jęknął:
— Pani złota, zbawicielko!... dziękuję ci za twoje łaski, ale cóż mi po mieszkaniu, kiedy ja jeść nie mam co i muszę się zabić.
— Więc na ten rok dam wam dwa tysiące złotych na życie.
— Niech panią Bóg wynagrodzi! ale co mi po jedzeniu, kiedy ja garderoby nie mam? Gdybym się żenił, tobym musiał na pierwsze dnie nawet bieliznę pożyczać od kolegów.
— No, więc dołożę ci dwa tysiące na garderobę — odparła już trochę oburzona taką bezczelnością prezesowa. — Ale od tej pory nie dam ci już nic więcej!...
Łatwo pojąć, że przewrotny pomocnik dziennikarza z zadowoleniem opuścił salon: nietylko bowiem przebłagał obra-