piej, bo podniosą świetność rodu do nieznanej przedtem potęgi.
I znowu nadeszły złe czasy, znowu różni ludzie poczęli wyszarpywać po kawałku ziemi, ale Adam już nie dbał o to. Miał przecież syna, który spełni — niezawodnie spełni nadzieje swojej prababki. Oczekując na to, pan Adam chodził sobie tymczasem po obszernych salonach i myślał: to o rozrywkach w europejskich stolicach, to o tem, że ktoś z krewnych, umierając, zapisze mu majątek, to znowu — że gdzieś w piwnicach zamku leżą skarby, które synowi pomogą dziedzictwo odzyskać, to znowu, że córka wyjdzie za jakiegoś księcia, hrabiego, lub w najgorszym razie za członka zwykłej rodziny szlacheckiej, ale tak starej, żeby pochodziła przynajmniej od tych szczurów, które Popiela zjadły.
Tak myślał i wciąż chodził, a marmurowa posadzka i wysokie sklepienia obszernych komnat za każdym jego krokiem szeptały jękliwie:
— Pan!... pan!... pan!...
A jeżeli niekiedy przystanął i wsłuchiwał się w ciszę, zardzewiałe chorągiewki na dachach zdawały się skrzypieć głosem starej gospodyni:
— Jaśnie pan!... jaśnie pan!...
I nie miałże uwierzyć w dostojność swojej krwi człowiek, któremu nawet martwe przedmioty hołd składały?
Wkrótce żona umarła, dzieci dobrze podrosły, a i pan Adam uczuł potrzebę wychylenia głowy na świat. Stary pałac męczył go. Za każdą sztukaterją, opadającą z sufitów albo cegłą z murów, przybywał mu jeden włos siwy i jedna zmarszczka na czole. Wkrótce pałac stał się ruiną: w basztach zamieszkały sowy i niedoperze, komnaty pajęczyna zasnuła, a twarz pana Adama zrobiła się podobną do oblicza posągu, które piorun we wszystkich kierunkach potrzaskał. Nadchodził straszny czas: trzeba było syna wysłać zagranicę, aby świat poznał, a tem samem trzeba było sprzedać majątek, który do tej
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.