Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/257

Ta strona została uwierzytelniona.

Tylko raz w roku od początku lipca do września ożywiał się stary zamek. Działo się to wówczas, gdy z odległego miasta przyjeżdżał na wakacje Grodek, syn rządcy pana Adama. Zdawało się, że młodzieniec ten o wypukłej piersi, wysokiem czole i śmiałem, szafirowem oku, przywoził ze sobą talizman wesołości i życia. On jeden między temi schylonemi postaciami stał prosto, stąpał głośno i śmiał się szczerze. Gdy on był, Mieczysław rzucał książki, odważał się jeździć konno i brać fuzją do ręki.
Stare czółno wypływało wówczas na środek stawu, starzy domownicy częściej wychodzili na podwórze i ruszali się żwawiej, a odwieczna, zadumana puszcza od najdalszych krańców swoich roznosiła odgłosy wystrzałów i wesołe okrzyki ludzi. Był on cudowną kroplą tajemniczego eliksiru, zapomocą której kipiący ocean świata, choć na krótki czas, w zamarłym pałacu wskrzeszał życie.
Przyjazdu też jego niecierpliwie oczekiwali wszyscy. On rezydentom przywoził najświeższe wiadomości polityczne, a Mieczysławowi najnowsze i najciekawsze książki. On jeden lubił choćby całemi godzinami rozmawiać z Helenką i umiał ją bawić najlepiej.
Nigdy drzewa w parku, ani trzcina na stawie nie szumiały tak wymownie, jak wówczas, gdy on z nią spacerował, albo gdy czółnem ją woził. A jak piękne były bukiety, które jej przynosił codzień, jak słodkie jagody, które zbierali razem!
Pan Adam tytułował Gródka swym nadwornym lekarzem i lubił go nawet, ale w sposób dość umiarkowany. Młody ten student medycyny za wiele rozprawiał o cudach postępu, o ludziach ubogich pełnych szlachetności i prostakach pełnych delikatności uczuć. Zdania jego zanadto trąciły demagogją, aby pan Adam mógł był w nich gustować; niekiedy lękał się, aby mu Grodek swemi przewrotnemi teorjami syna nie zgorszył, a w kilka lat później przekonał się, że to z jego namowy Mieczysław do szkoły politechnicznej wstąpił.