Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/272

Ta strona została uwierzytelniona.

mu tłum uliczny wyrządził podobną impertynencją. Ale to swoi... ludzie tej samej klasy towarzyskiej, tych samych przekonań, ludzie, których idee i tradycje były jego bożyszczem!...
Scena ta trwała przez jedno mgnienie oka, lecz Adam zrozumiał ją i upokorzony, złamany bardziej niż kiedykolwiek, posunął się w głąb kościoła.
— Co mnie teraz czeka? — pomyślał.
— Pax tecum et cum spiritu tuo! Pokój z tobą i duchem twoim!... — mówił kapłan, podając krzyż do pocałunku.
Pokój z tobą!... Pokój z nim, który stracił syna, majątek i którego swoi odepchnęli. Nie byłoż to szyderstwem?
Adam nie posiadał już władzy nad sobą. Czuł, jakby mu do jego brzemienia coraz większe i bardziej gniotące dokładano ciężary. Odepchnięty przez możnych, zmieszał się z tłumem maluczkich, usiadł na ławce i utkwiwszy błędne oczy w wizerunek grobu Chrystusa, pogrążył się w marzeniach nad wszelki wyraz smutnych. Przypomniał sobie pusty, o setki mil odległy grób syna i pomyślał, że ci, którzy tu czoła zginają, od tamtej mogiły odwróciliby się z przekleństwem. Ci sami, do których dziś spychano go gwałtem.
Rzeczy znane, widywane co roku, nabierały teraz w jego oczach nowego i ponurego znaczenia. Widział tam ludzi, którzy brak koszuli zasłaniają brudnym szalikiem, obok dziewcząt ustrojonych w koronki z trzeciej maskarady. Widział zatopione w modlitwie szarytki, które wyrzekły się wszystkiego na świecie, obok wątpliwej wartości eleganta, który napróżno usiłował zręcznie utrzymać szkło w bezmyślnem i bezwstydnem oku. Słyszał świergot kilkusetrublowych mechanicznych ptaków i gorące westchnienie biedaka, dla którego suchy chleb miał być jedynem święconem.
I oni to, przyjaciele, krewni, zmuszają go, aby wszedł pomiędzy tych ludzi, jego — dziedzica tylu tytułów, takiej sławy! Zgadzają się na to, aby jego wnuki nazywały się braćmi indywiduów obdartych, głodnych i na pracę skazanych?...