Od czasu do czasu chwiał się szczyt palmy, albo gałązka choiny, jakby ptak na niej usiadł. To dziecko ciekawe i mizerne zaglądało do obstawionego lampami grobu. Czyliż i dzieci jego córki mają się kiedyś tłoczyć tu, popychane i potrącane?... Na środku cicho szemrała cienka struga fontanny; z jego serca również wypływał zdrój boleści, ale jaki mętny, jaki palący!...
Tuż obok siebie usłyszał stłumione łkanie: jakaś młoda delikatnych rysów kobieta, schylona ku ziemi, płakała, zasłoniwszy twarz chustką. Nie jestże to obraz jego córki, gdy zostanie samą pomiędzy tą tłuszczą, wśród której na dziesięciu głupich przypada jeden łzami zalany!
Adam zerwał się i wybiegł. Duszno mu tu było, gdzie widział pogrążonych w modlitwie, nędznych, liczących tylko na Boga i własną pracę. Miałże dobrowolnie ze swej wyżyny zejść między ten tłum, którym pogardzał? Miałże dzielić odtąd jego niedostatek, pracę i w nagrodę za wszystko pocieszać się słowami:
— Pax tecum et cum spiritu tuo!
Już po wyjściu z kościoła spostrzegł gromadę dziadów sprzedających cierniowe gałązki, jakby ich w samem życiu nie było dosyć. Kupowali je ludzie biedni i prości, których jedynym skarbem był spokój ducha. Ale pan Adam nie chciał już patrzeć na tych ludzi, nietylko stąpać po ich drogach ciernistych. On przecież nie był tak opuszczonym jak oni, on miał jeszcze deskę ratunku.
Siadł do powozu i kazał się wieźć do jenerałowej. W godzinę później był już pewny, że wnuki jego nie zmieszają się z motłochem.
Układ o małżeństwo Helenki z idjotą Zenonem został zawarty. Jenerałowa rozrzewniła się tak, że na podarunek ślubny obiecała dać Helence połowę swoich klejnotów.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/273
Ta strona została uwierzytelniona.