Zbliżała się godzina wigilji. Ludzie pracowici z pośpiechem wykończali robotę, a ci, którzy ją już ukończyli, biegli na targi, aby za swój niewielki grosik kupić najtęższą rybę i największą ilość gruszek suszonych. W dniu dzisiejszym nawet mizerne śledzie dosięgły zenitu popularności, gospodynie były czerwone i mówiły dwa razy prędzej niż zwykle, a szynkarze płakali z radości.
Tylko pan Adam, młody i dość zamożny kawaler, dąsał się w swem mieszkaniu, opatrzonem przedpokojem i angielską zasuwką. Gniewało go to, że był dziś sam, chociaż, jako człowiek skłonny do marzeń, lubił zwykle samotność. Otrzymał on wprawdzie kilka zaprosin na świąteczną kolacją, ale czegoś zgrymasił. Zdawało mu się bowiem, że lepiej zostać w domu i czytać, aniżeli objadać się rzeczy tak niezdrowych, jak wszelkie ryby z szaremi i białemi sosami.
Nadmienić jednak wypada, że pan Adam z godną podziwu stałością przed samym sobą ukrywał powód niezadowolenia. Owszem, kilkanaście razy w ciągu godziny powtórzył: „Dobrze zrobiłem!“ a nawet pięścią w stół uderzył, zapewnie dla silniejszego zaakcentowania pochwały. Z tem wszystkiem nie mógł zapierać się tego, że jest rozdrażniony; od obiadu bowiem rozlegał mu się nad głową wielki szmer, pochodzący z tarcia maku, siekania migdałów i niezwykłej bieganiny na drugiem piętrze.
Katar żołądka i rozmaite przypadłości nerwowe są dziś
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/279
Ta strona została uwierzytelniona.
NA GWIAZDKĘ.
I.