tak modnemi chorobami, że pan Adam wcale się nie gniewał na swoje rozdrażnienie, które mu nawet pochlebiało, jako człowiekowi silnie zbudowanemu i prawie po chłopsku zdrowemu. Lecz gdy mrok zapadł, a na górze poczęto z hałasem ustawiać krzesła do wigilji, zrobiło mu się tak przykro, że schwyciwszy futro, wybiegł ze swego mieszkania, trzaskając przytem drzwiami w sposób, który nie odpowiadał najelementarniejszym zasadom zimnej krwi i eleganckich manier.
— Czyste utrapienie z temi średniowiecznemi zwyczajami! — mruczał, wałęsając się po ulicach.
W tej chwili samotność dokuczała mu bardziej aniżeli źle dobrane towarzystwo. Był człowiekiem, a wiadomo, że ułomna natura ludzka najgwałtowniej burzy się wobec ogólnej wesołości, w której nie przyjmuje udziału.
Ulice opustoszały tak, że ledwie gdzie niegdzie tylko słychać było szybkie kroki spóźnionego przechodnia, albo melancholiczne ziewanie milicjanta. Dźwięczące sanki przelatywały jak wicher, a ze wszystkich prawie okien rozlewały się łuny światła, na tle których silniejsza nieco wyobraźnia dostrzec mogła sylwetki prawowiernych, wlewających w siebie migdałową zupę, lub dławiących się kośćmi szczupaków i innych beznogich stworzeń boskich.
Zdarzyła się nawet taka chwila, że na całej ulicy, jak długa i szeroka, pan Adam widział tylko dwa szeregi latarń, siebie i jakiegoś drobnego łobuzinę, który z nieznanych powodów stawiał kroki większe niż sam i gwizdał tak głośno, jakgdyby w jego wytartym kubraku ukrywało się ze trzech ludzi pełnoletnich. Zastanawiające to dziecko biegło naprzód za panem Adamem, później przed nim, a wreszcie dostrzegłszy w rynsztoku wyborną, jego zdaniem, ślizgawkę, cofnęło się wtył, poślizgnęło stojący, z przyklęknięciem, następnie z przytupywaniem, a wkońcu gdzieś znikło.
Pan Adam, widząc to, pomyślał, że mały jego towarzysz prawdopodobnie nie robiłby grymasów, gdyby go zaproszono
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/280
Ta strona została uwierzytelniona.