Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/281

Ta strona została uwierzytelniona.

na wigilją. Owszem, należy sądzić, że przy okazji tej złożyłby dowody wielkiej przytomności umysłu i niepospolitego apetytu. Dziwnym jednak zbiegiem okoliczności, takich jak on na żadne kolacje nie proszą.
W tej chwili, jednocześnie na obu końcach ulicy zadźwięczały janczary i ukazało się dwoje sań pędzących naprzeciw siebie. Jedne z nich wyminęły Adama i, o kilkadziesiąt kroków przed nim, w całym galopie zawadziły o drugie. Wnosząc z łoskotu, zdawało się, że uderzenie jest dość silne.
Do właściwości naszego miasta należy między innemi i to, że gdziekolwiek zdarzy się skandal, wnet przy nim znajdą się i widzowie, jakby z pod ziemi wyrośli. Pan Adam pewny był, że ulica jest pusta, a jednak doszedłszy do miejsca wypadku znalazł już kilkunastu spektatorów, z minami tak zadowolonemi, jakby tylko na to czekali.
Obraz był tragiczny. Dwoje sań zaczepionych o siebie stało wpoprzek ulicy, jeden koń upadł na wznak, drugi zaś, w sposób trudny do pojęcia, stał nad nim okrakiem, prawdopodobnie bardzo zdziwiony. Z sani pustych wyleciało na ulicę mnóstwo derek, słomy, powrozów i innych przedmiotów używanych w dorożkarskim kunszcie. W saniach pełnych siedziały dwie mocno opatulone damy, z których zapewnie starsza, upuściwszy na ziemię mufkę, głosem zakatarzonym i drżącym domagała się od Boga, aby jej duszę zbawił, nie oznaczając jednak bliżej czasu, w którym fakt ten miał nastąpić.
Ponieważ jeden z dorożkarzy wyleciał aż na środek ulicy, drugi więc podniósł go czem prędzej. Potem obaj zdjęli okraczonego konia, podźwignęli jego towarzysza, który wzdychał zapewnie nad zaślepieniem ludzkiem, a wreszcie pochwyciwszy baty, zaczęli nawzajem z wielkim impetem obijać sobie różne części półurzędowych uniformów, jednocząc z tem długą litanją nieprzystojnych wyrazów.
Zebrana publiczność z wielką uciechą przypatrywała się potyczce, o ratowaniu jednak zalęknionych podróżniczek