ochotę zapytać, dlaczego się ożenił, lecz nigdy nie kończył tego pytania. Pani Felicji przychodziła niekiedy na myśl uwaga, że nie jest szczęśliwą, choć zawsze tłumiła ją wporę.
Ludziom doświadczonym i wścibskim, którzy bywali u państwa Adamów, zdawało się, że w ich domu wisi w powietrzu i wałęsa się po wszystkich pokojach wyraz: separacja... Upiór ten musiał mieć w sobie coś rzeczywistego, stawał bowiem niekiedy przed oczyma obojga małżonków, ich krewnych, a nawet służby. Wszystko to jednak działo się pięknie i grzecznie, właśnie jak powinno być na woskowanych posadzkach. Położenie jednak stało się tak nieznośne, że gdy ktoś z familji rzucił projekt wyjazdu zagranicę, pan Adam zgodził się z radością, a pani Felicja nie rzekła ani słówka.
Miał tedy przyjaciel nasz po dwuletniem pożyciu opuścić żonę na czas nieokreślony. Wyjazd oznaczono na miesiąc styczeń, lecz małżonkowie nie rozmawiali o tem między sobą. Co prawda widywali się oni nie często i mówili niewiele. Gdy jednak jedli razem obiad, Adam zawsze całował żonę w rączkę i z najpiękniejszym ukłonem mówił jej: „Dowidzenia!...“
Z powyżej opisanych wypadków brać trzeba naukę, że kto chce być zadowolonym w życiu, niech nigdy nad rzeczywistość nie przekłada widziadeł. Piękną tę myśl wielu filozofów powtórzyło, a pan Janowski wcielił ją dość szczęśliwie w jeden ze swych cukrowo-czekoladowych kolorowanych wyrobów, z tym zapewnie celem, aby ludzie nawiedzający jego zakład znajdowali tam możność ćwiczenia się w cnocie i patrzenia na świat ze strony uszlachetniającej i poważnej.
Wśród takich okoliczności domowych nadeszła znowu wigilja. Dla państwa Adamów miała ona być trzecią z rzędu, a prawdopodobnie i ostatnią, do wyjazdu bowiem męża brakowało miesiąc czasu. Dwie poprzednie — małżonkowie prze-