Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/293

Ta strona została uwierzytelniona.

dzieć o tej, która go od sześciu lat dniem i nocą prześladowała. W okamgnieniu, nakształt olśniewającej błyskawicy, przeleciały mu przez głowę myśli: znalezienie tamtej, rozwód i małżeństwo z osobą ukochaną.
I dziwna rzecz! Pani Felicja, czy to widząc gwałtowne zmiany na twarzy męża, czy też z innych powodów, bladła i rumieniła się naprzemian. Oparła piękną główkę na krawędzi krzesła i z niewytłomaczonym niepokojem oczekiwała na zakończenie tego osobliwego dramatu.
Ale pan Adam nie patrzył na nią w tej chwili. Utkwił on pałający wzrok w twarzy staruszki i przytłumionym głosem zapytał:
— Kto z panią wtedy jechał?...
— Mów wyraźniej! — odparła nieco zdziwiona staruszka — bo nie słyszę.
— Kto z panią wtedy jechał? — krzyknął Adam, silnie targając ją za rękę.
— Aha! kto jechał? — powtórzyła starowina. — Jużci że moja poczciwa Weronika. Ona zawsze ze mną jeździ i tylko dziś...
Pan Adam nie słuchał już. Poczciwa Weronika dawno przekroczyła Jezusowe lata w służbie u staruszki, a choć miała głos ładny i dość delikatną rączkę, skutkiem nieoddawania się nadmiernej pracy, całość jej przecie była piekielnie brzydka.
Jaki proces psychiczny zaszedł w tej chwili w duszy bohatera, objaśnić tego nie potrafimy. Dość że zerwał się na równe nogi, schwycił leżące na stole opłatki i z wybuchem śmiechu, przed swoją milutką a bardzo pomieszaną żoną upadł na kolana.
— Czy wiesz — zawołał — że tym poczciwym młodzieńcem byłem ja!...
— Domyśliłam się tego! — odparła pani Felicja, zmieszana jeszcze bardziej.