AUTOR PRZEDSTAWIA GŁÓWNE OSOBY I PROSI CZYTELNIKA O WYROZUMIAŁOŚĆ.
Niejaki pan Hipolit, sprzedawszy nieco zadłużoną kamienicę w mieście X., osiadł w Warszawie, na Podwalu. Miał on wprawdzie stały zamiar przenieść się w Aleje Ujazdowskie, gdzie nawet o wynajęcie pałacyku traktował, tymczasowo jednak aż do „zmiany losu“ musiał demokratyzować się w czterech pokoikach staromiejskiej dzielnicy. No i demokratyzował się pospołu ze siostrą nieboszczki żony i własną córką panną Amelją osobą ukształconą, lecz dość wyjątkowych usposobień.
Pan Hipolit doświadczał wielkich przykrości, ilekroć przyszło mu wprowadzać kogo po raz pierwszy do swego mieszkania. Już na dole rumienił się za gospodarza, tolerującego w domu wąskie i brudne schody. We drzwiach przepraszał gościa za to, że przedpokój jest ciasny i kuchnia ciemna, a w salonie pokazywał stare tapety i wyliczał wady sprzętów.
— Ja, proszę pana — mówił do gości — zrobiłem w życiu jedno jedyne głupstwo, że sprzedawszy moją kamienicę nietylko z wszelkiemi jej wygodami, ale i z meblami, wywiozłem stamtąd ledwie ten oto fortepian, na którym fornier popękał, i ten oto zegar, któremu zbili w drodze klosz i zgubili perpendykuł. Z tego powodu nie chodzi, tylko stoi na komodzie jako droga pamiątka.