z nogami i rękami, byle mu dano trochę czasu i odrobinę tlenu, wodoru i węgla, a nadewszystko fosforu. Celem zgłębienia przedmiotu, wzięła się dziś Melcia do fizjologji i właśnie studjowała rezultaty doświadczeń, wykonywanych na żywych zwierzętach.
W pokoju zalegało milczenie, w wysokim stopniu dokuczliwe dla cioci, której organa mówne, pomimo wieku, cieszyły się młodzieńczą rzeźwością. Jakiś czas spoglądała ona wyzywająco na siostrzenicę, wkońcu zaś, prawpodobnie z desperacji, zaczęła rozmawiać sama ze sobą, naprzód ciszej, potem głośniej.
Melcia, usłyszawszy to, parsknęła śmiechem i złożyła książkę, co znowu ucieszyło starowinę, słusznie odgadującą, że teraz właśnie nadeszła pora otworzenia upustów wymowy. Nie czekając zatem, rzekła:
— Dobrze ci się śmiać, ty filozofko!... Przy tobie zapomniałabym, że mi Pan Bóg język stworzył... Czyta tylko i czyta duby smalone!... Mogłabyś też i mnie trochę o tych bredniach powiedzieć, bo mi chyba uszy zarosną.
— Cha! cha! cha!... — śmiała się panna. — Alboż mnie ciocia zrozumie?
Ciotka obraziła się.
— A cóżeście to wy młode już wszystkie rozumy pozjadały? Myślisz, że i ja nie czytywałam dużo w mojem życiu?... Spróbuj tylko pogadać ze mną o tej tam waszej filozofji, a zobaczysz...
Panna Amelja oparła głowę na krawędzi fotelu i śmiała się, o ile jej na to małe usta pozwalały. Dopiero po kilku minutach, nachwytawszy się za boki i otarłszy oczy, odpowiedziała spokojniej, choć prędko, jak to było w jej zwyczaju:
— Więc dobrze, opowiem cioci. Czytam o doświadczeniach Flourensa, który krajał mózg gołębiom...
— Dość! dość!... — zawołała ciotka, gwałtownie trzepocząc rękoma. — Cóżto za oprawca, o miłosierny Boże!... Czy
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/015
Ta strona została uwierzytelniona.