Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/016

Ta strona została uwierzytelniona.

ty możesz myśleć nawet o podobnych obrzydliwościach? i czy nie lepiej zrobiłabyś, czytając mi „Złotą Elżunię,“ której tak jestem ciekawa?...
— Bardzo dziękuję! — odparła Melcia, kłaniając się z gestem lekceważenia. — Znam podobne rzeczy i mogę nawet cioci treść opowiedzieć: „Złota Elżunia“ musi być grzeczną dziewczynką, której Pan Bóg w nagrodę zsyła zacnego męża i pół tuzina nieumytych aniołków...
Teraz ciotka spoważniała i kładąc na stole robotę, rzekła:
— Co ty tak, moje dziecko, z małżeństwa nieustannie przedrwiwasz? Nie jestże to sakrament taki święty jak inne i — do czego zresztą sama rośniesz?
— Ach! rozumiem to na nieszczęście — odparła Melcia, rzucając pogardliwie ręką. — Nie mam wprawdzie odwagi zostać starą panną, ale też i nie myślę wyjść zamąż tak, jak miljony innych panien.
— Czy i na to wynalazłaś nowy sposób?
— Zapewne! Moja niewola musi być przyjemną, inaczej zaś wolałabym się utopić...
— O Boże! Boże!... — westchnęła staruszka. — Biednyż będzie ten twój mąż, kochanie...
— Wcale nie biedny! — pochwyciła ze śmiechem panna. — Przeciwnie, musi być majętny, a przynajmniej zamożny, abym mogła zajmować się czem chcę, wyjechać zagranicę...
— Więc wyjdź za pana Piotra...
— Kiedy wolę młodego i przystojnego.
— Niby takiego jak Edmund? — spytała złośliwie ciotka.
— Za mało ma rozumu.
— Więc bierz Kazimierza — pochwyciła staruszka, patrząc na nią badawczo.
Melcia spuściła oczy, zastanowiła się, lecz ani jeden muskuł jej twarzy nie drgnął.
— Od biedy, gdyby miał majątek, nie odrzuciłabym go...
— Dlaczegóż od biedy?