Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/018

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chciał nam zrobić niespodziankę — wtrąciła panna.
— Ma pani racją, stało się! — odparł Kazimierz tonem nietyle eleganckim, ile stanowczym. — Zostałem wicedyrektorem naszej dystylarni, mam sto rubli miesięcznie, cztery pokoje paradne, opał, światło... Cóż pani na to? — zwrócił się do Melci.
Panna skrzywiła się, poczem odpowiedziała zwolna:
— Ja na to?!... chyba — że będzie pan miał mieszkanie obszerne, widne i ciepłe.
Młody człowiek zarumienił się.
— Zasłużyłem na tę naukę! — odpowiedział zmieszany. — Ale... widzi pani, dostałem posadę dopiero przed paroma godzinami i prosto z fabryki przybiegłem, aby pan... państwu o tem donieść. Nie mam nikogo...
Teraz pannie Amelji zrobiło się przykro, wyciągnęła więc do Kazimierza rękę i rzekła:
— No, ale niech pan tego nie bierze zbyt poważnie. Ja tylko chciałam pana trochę zmartwić, chociaż także cieszymy się pańskiem powodzeniem.
W osobliwym widać nastroju przyszedł tu Kazimierz, łaskawe bowiem wyrazy stropiły go tak, że umilkł i zmieszał się jeszcze bardziej.
Scena ta dobre wrażenie zrobiła na cioci, która, wziąwszy robotę do rąk, rzekła, pilnie patrząc na druty:
— Teraz mógłby się pan nawet ożenić. Tysiąc dwieście rubli, mieszkanie i opał, to nie bagatela w Warszawie...
Młody człowiek począł niespokojnie kręcić się na krześle i zacierać ręce. Jednocześnie Melcia doświadczyła pewnego zakłopotania i pod pozorem odniesienia książki, zarumieniona trochę, wybiegła do swego pokoju.
Gdy zamknęła drzwi, Kazimierz pochylił się ku ciotce i drżącym nieco głosem szepnął do staruszki, jakgdyby między nimi oddawna istniało porozumienie:
— Przyszedłem oświadczyć się...