Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/026

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wpół do pierwszej! — odpowiada skwapliwie Edmund, patrząc na złoty chronometr.
— Śliczny mebelek!
— Dostałem go przed tygodniem od ciotki, do której dziś właśnie muszę iść na obiad... Więc... Czy nie mógłbyś pan zrealizować tych pięćdziesięciu rubli?...
— Nie mam, jak pana kocham!
— Może choć dwadzieścia...
— Dwieście! panie... gdybym miał. Ale nie mam...
Edmund jest zrozpaczony.
— Ach! wiem co zrobię! — woła, zatrzymując się na ulicy. — Mam bilet na loterją, kup go pan... wszakże to dziś ciągnienie... Namówił mnie Hipolit, do wzięcia ćwiartki jego losu, więc wygrana pewna...
— Kiedy nic nie mam przy sobie.
Edmund chwyta go za rękę i z wybuchem uczucia mówi:
— Drogi panie Piotrze! w tej chwili muszę iść do Stępka, więc przyszlij mi pan... no, niewiele... z dziesięć rubli! Nad wieczorem oddam panu, choćbym miał zegarek zastawić... Słowo honoru daję!
Poczem opuszcza pana Piotra i odchodzi złamany. Poczciwiec chwilę popatrzył za nim, kiwnął głową i zwolna podreptał ku Podwalowi.
Pan Piotr nie od dziś dnia miał interesa z Edmundem i kontentował się tylko procentami; kapitaliku bowiem przed śmiercią owego dziadka, który mimo zatrważającej puchliny w nogach jeździł konno, nie mógł odebrać.
Pewność zatem była niewielka, a termin dość nieokreślony, ale poczciwina nie martwił się tem. Miał on jakąś słabość do Edzia i lubił tolerować nawet jego wybryki. Pewnego razu Edzio tak dalece nadużył sympatji swego przyjaciela, że pożyczył od niego pieniędzy na kwit cudzem opatrzony nazwiskiem, które własnoręcznie podpisał. Piotr, wiedząc o tem, pogroził mu tylko palcem, lecz pieniądze dał, Edzio zaś ślubo-