wał sobie w duchu, że kiedyś hojnie wynagrodzi dyskrecją i pobłażliwość jowjalnego kapitalisty.
Był to chłopiec dobry — jak mówili pan Piotr i pan Hipolit — tylko trochę lekkomyślny. Z wiekiem jednak mógł się ustatkować i wyjść na zacnego obywatela.
Opinja ta musiała być słuszną, skoro podzielał ją sam Edmund i często powtarzał:
— Ja wiem o tem, że w gruncie rzeczy jestem najuczciwszym facetem i że nie mogę być innym, czując nieprzeparty pociąg do cnoty. Ale urodziłem się na wielkiego pana i muszę wydawać przynajmniej trzy tysiące rubli rocznie. Że zaś po śmierci dziadka i innych członków rodziny mogę mieć dwa razy tyle, więc z sumy tej wydam to, co jest dla moich potrzeb niezbędne, a resztę obrócę na pożytek ogólny i dobroczynne cele. Zobaczycie mnie wtedy!
O TEM, CZY PAN HIPOLIT ZNAŁ SWOJĄ CÓRKĘ I CO W JEGO DOMU MÓGŁ USŁYSZEĆ PAN PIOTR, GDYBY PODE DRZWIAMI PODSŁUCHIWAŁ.
— Ależ bo panny teraźniejsze, to istne dziwowiska! — mówi pan Hipolit do ciotki, podczas gdy Melcia, retuszująca w swoim pokoiku, słuchała wszystkiego przez drzwi otwarte. — Weźmy naprzykład Reginę. Dziewczyna bez posagu, zamiast ukształcić się na guwernantkę i osiąść przy jakiej uczciwej rodzinie, jedzie sama jedna do Warszawy i uczy się szewctwa.
— Cóż w tem złego? — pyta Melcia.
— Jakto co?... Szewctwo nie jest właściwe dla kobiety, a tem bardziej dla panny z dobrego tonu. Kobieta, która nie umie szyć bielizny, ani haftować, nie zna się na robotach szydełkowych i drutowych, musi ciągnąć skórę! — mówi ciotka i patrzy w stronę Melci.