Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/034

Ta strona została uwierzytelniona.

płaciłam... Na dobry sąd, toby mi się i druga wygrana należała...
— Cha! cha! cha! — wybuchnął tragicznym śmiechem pan Hipolit. — Bóg na mnie zesłał szczęście, ci ludzie podzielili się niem i jeszcze mi ostatnią cząstkę chcą wydrzeć. Gdzież sumienie?... pytam... Gdzie się sumienie podziało na tym świecie?... O wdzięczności nie mówię już, bo to czcze słowo, ale między tymi ludźmi nawet uczucie przyzwoitości wygasło... Taka to nagroda za moje serce!... za opiekę i pomoc!...
— Szwagrowi także ludzie pomagali!
Pan Hipolit rozkraczył nogi i wyciągając rękę do córki, rzekł głosem uroczystym:
— Melciu! proś tej pani, ażeby do mnie nie mówiła... Każde jej słowo rani mi duszę i zakłóca pokój w grobie twej nieszczęśliwej matki, a jej siostry...
Ciotka na dobre rozpłakała się.
— Moja siostra — mówiła, szlochając — moja biedna siostra, nie przeze mnie była nieszczęśliwą, nie przeze mnie zeszła ze świata...
Pan Hipolit ciężko odetchnął, rzucił na ciotkę spojrzenie króla pustyń i wyszedł do swego gabinetu, strzelając drzwiami. Po chwili doleciał stamtąd jęk podobny do ryku. Przerażona Melcia pobiegła za ojcem z flaszką wódki kolońskiej.
Drżąca z oburzenia i strachu ciotka stanęła pode drzwiami, wsłuchując się w biadania szwagra, przerywane stękaniem. Dobre pół godziny upłynęło, nim wróciła do saloniku Melcia z twarzą pałającą i nabrzmiałemi oczyma.
— Dziękuję cioci za chorobę ojca! — rzekła. — Zapewne nauczyła się ciocia postępować tak z religji i tych czułych romansów... Widzę ja teraz, co znaczy wasza starodawna cnota!
I wyrecytowawszy to głosem podniesionym, zamknęła się w swojej pracowni.
— Boże miłosierny! — szeptała osamotniona ciotka —