cóżto z ludzi szczęście wyrabia i za co oni chcą mi wydrzeć już drugi raz majątek?... Czy to ja będę używała razem z nimi i skąd wzięłabym grosik na starość, wówczas gdyby oni i swoje i moje przepuścili?... Nie, nie dam nic!... Niech się gniewają, niech mnie nawet z domu wypędzą!...
Stopniowo ogarniały ją myśli ponure.
— A jeżeli źli ludzie dowiedzą się, że mam pieniądze i zabiją mnie?... Choćby tylko okradli, to i tak dosyć... musiałabym umierać z głodu... O aniele stróżu, weź mnie pod swoje skrzydła... Naucz, daj natchnienie, wskaż, gdzie ja mam schować te pieniądze?...
PAN PIOTR I EDZIO SĄ ZE SIEBIE CHWILOWO ZADOWOLENI.
Widząc obcego człowieka, który wpadł do mieszkania Hipolita, jakby go cała psiarnia szatanów ścigała, pan Piotr zatrzymał się na schodach. Zrobił on to nie przez gminną ciekawość, ale przez dobroć serca.
— Może jaki hultaj? — myślał Piotr i zbliżył się na palcach do uchylonych drzwi przedpokoju. — Nie wypada przecież ludzi zostawiać bez rezerwy z jakimś gwałtownikiem.
Gdy tak słuchał podszeptów swego zacnego serca, doleciały go z saloniku wyrazy gościa:
— Wygrało państwo!... wielki los!...
Skłonny do apopleksji, pan Piotr o mało nie upadł. Począł drżeć na całem ciele... nie wiedział, co mu zrobić wypada... Czy się ma gniewać na Hipolita, że wygrał wielki los, czy ma mu winszować... Tylko znowu winszować nie wypada, boby ci ludzie pomyśleli, że ich podsłuchiwał...
Z tem wszystkiem zrobiło się panu Piotrowi bardzo ckliwie, nie dlatego, że ktoś wygrał majątek, gdyż zacny kapitalista nie był zazdrosnym, lecz dlatego, że to nie on wygrał. Coby szkodziło Panu Bogu zesłać mu w początkach czerwca