Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/040

Ta strona została uwierzytelniona.

Ponieważ Kazimierz często słyszał od pana Hipolita, że tenże musi wygrać, jeżeli nie na wszystkich, to przynajmniej na jednej loterji, tknięty więc przeczuciem, pobiegł co żywo na Podwal. Był to chłopak dość trzeźwo patrzący na świat, lecz i on uległ wpływowi szczęścia. Zdawało mu się, że od tej chwili droga panna Amelja stanie się nieocenioną, że jest czemś nadziemskiem, do czego tylko na kolanach zbliżyć się wolno, że za jej uśmiech oddałby życie, nie licząc posady w dystylarni, i że raczej wyrzekłby się zbawienia duszy, aniżeli jej ręki.
Na samą myśl, że imponująca Amelja może zostać żoną innego, tracił przytomność i nabierał ochoty do wykonania aktu samobójstwa.
Z drugiej strony miłość własna podszeptywała mu, że bądź co bądź jest on dobrą partją, że jego pensja znaczy więcej, niż możliwy procent od posagu panny, że Melcia wyróżniała go zawsze z pomiędzy znanych jej mężczyzn i że pan Hipolit z powodu jakichś tam stu tysięcy, które w każdym razie nie na długo mu wystarczą, nie zechce łamać słowa danego uczciwemu człowiekowi. Hipolit wprawdzie miał wszystkie instynkta małomiejskich arystokratów, pod wpływem okoliczności często zmieniał poglądy, ależ od dziwactw do złamania wiary jest jeszcze bardzo daleko.
Z tych powodów Kazimierz był pełen otuchy, a chmurki wątpliwości, przesuwające się po jasnem niebie jego marzeń, odgrywały rolę cynamonu w jakiejś słodkiej potrawie. Dzięki tym drażniącym wątpliwościom, Melcia w jego wyobraźni przekształcała się w anioła, a jej ojciec w zacnego i dobrodusznego patrycjusza. Duchowemi uszyma słyszał prawie Kazimierz słowa, które miał mu wypowiedzieć pan Hipolit; brzmiały one mniej więcej tak:
— Ponieważ oświadczyłeś się o moją córkę wówczas, gdy była ubogą retuszerką i chciałeś związać swoją przyszłość z losami podupadłej rodziny, dziś więc oddaję ci Melcię