Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/046

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale dziś jest już inaczej. Miłość Melci i twoja szlachetność, ojcze, przerodziły mnie. A gdy raz wejdę na drogę cnoty...
— Cudowny chłopak, jak Pana Boga kocham! — dziwił się Hipolit. — Melciu!... Melciu!...
Panna wbiegła, patrząc niespokojnie na ojca i kuzyna.
— Spojrzyj-no na tego wisusa — mówił Hipolit do córki. — Zawsze dowodziliście, że to letkiewicz, paliwoda... Oto masz! Ledwiem mu powiedział, że zostaniesz jego żoną, a on w płacz i zaczyna mówić jak Demostenes... No, podajże mu rękę, Melciu! Przecież nie zechcesz gubić człowieka, który cię tak kocha...
Edmund ukląkł przed nią, a zarumieniona dziewica podała mu obie rączki.
— Ale ostrzegam kuzyna — rzekła — że ja chcę być panią w domu...
— Czyż może być inaczej... aniele!
— Niechże was Bóg błogosławi, moje dzieci, za tę chwilę szczęścia, jakąście mi dziś zrobili — mówił Hipolit, wznosząc ręce dogóry. — Niech całe życie spłynie wam bez trosk, we wzajemnej miłości, z szacunkiem ludzi uczciwych...
W tej uroczystej chwili nawet pozytywna Melcia uległa wzruszeniu. Wszakże miała zostać żoną...
Uściski, pocałunki, zapewnienia i wykrzykniki zajęły jeszcze niemało czasu. Potem narzeczeni poczęli rozmawiać o swej przyszłości i — na wyraźne żądanie połowy piękniejszej, postanowili zaraz po ślubie wyjechać z kraju. Melcia bowiem oddawna pragnęła kształcić się wyżej.
Zapadł zmrok i młoda gosposia wyszła do kuchni upomnieć się o herbatę. Spotkawszy ciotkę, zajętą układaniem manatków, rzekła do niej w przelocie:
— Edmund się o mnie oświadczył i przyjęłam go. Widzi więc ciocia, że będę miała dwakroć!...
I trzasnęła drzwiami.