i wraz ze swoją sumą wynosi się gdzie indziej... Nikczemność na nikczemności!...
— Panie! — mówił struchlały Edzio — ja pójdę do ciotki, ja upadnę jej do nóg!... Ona przecież nie zechce sprowadzać mnie z drogi cnoty...
— A idźże sobie do licha hołyszu! oszuście!... — krzyczał już do wściekłości doprowadzony Hipolit. — Precz stąd! i ani słowa do nikogo o tem, co między nami zaszło, bo ci kości połamię!... Gdybyś teraz miał nawet majątek Rotszyldów, nie wydałbym nietylko własnej córki, ale jej pokojówki za ciebie. Jesteś nędznik, który wyciąga ludzi na słówka w celach nieuczciwych. Ale ze mną nie tak łatwo, mnie nie oszukasz!...
Smukły Edmund wyleciał jakby wyrzucony z procy, aż się binokle o drzwi zaczepiły.
— Dokąd tak prędko? — zawołała zdziwiona Melcia.
— Nie mów do tego pana! — krzyknął ojciec. — On już nie przestąpi naszego progu.
I kipiący z gniewu, w niewielu wyrazach objaśnił córce przebieg tej dziwnej i przykrej awantury.
Melcia pierwszy raz w życiu dostała serdecznego śmiechu.
— Skompromitował mnie ojciec! — krzyknęła.
Pan Hipolit nie wiedział, co jej ma na to odpowiedzieć. Szczęściem, spostrzegłszy w kącie popielatą z trwogi ciotkę, zwrócił się do niej z pretensją:
— Patrz, pani! — rzekł tonem wielkiej i szlachetnej boleści — oto jest rezultat twojej chciwości!
EDZIO ZOSTAJE WROGIEM PIOTRA, Z KTÓRYM PAN HIPOLIT
ZAWIERA DOZGONNĄ PRZYJAŹŃ.
Edmund przez całą noc oka nie zmrużył, pierwszy raz w życiu z pobudek czysto psychicznych. Od dziecinnych lat nie pamiętał takiego natłoku myśli, jakie go obecnie prześla-