dowały; wkońcu począł się nawet lękać utraty rozumu. Wstał o siódmej, co go również zdziwiło, i bez śniadania, w niewyczyszczonem ubraniu, udał się do pana Piotra.
Kapitalista przyjął go w szlafroku, z głową okręconą w mokrą chustkę.
— Panie! — zaczął Edmund — mój bilet wygrał wielki los...
— Więc kochany pan miał i drugą ćwiartkę? — spytał chytrze Piotr. — Jakże mnie to cieszy!
— Miałem tylko ten bilet, który jest u pana i przyszedłem...
Edmund nie umiał powiedzieć, poco przyszedł, mimo to Piotr niespokojnie obejrzał się po swem mieszkaniu, jakby szukając mysiej jamy, w którąby się mógł schować.
— Panie Piotrze — rzekł znowu, już błagalnym tonem młodzieniec — niechże pan ze mną nie robi żartów. Pan przecie rozumie, że to mój bilet...
— Kochany panie — przerwał kapitalista — pan mi chce dziwne rzeczy opowiadać. Bilet ten jest moim, ja go mam w ręku, pan zmusiłeś mnie do nabycia go, pan zresztą wystawiłeś skrypcik...
Edmund począł ręce łamać.
— Prawda — odpowiedział — że pozory przemawiają za panem, ależ... sumienie!... Ja za ten bilet płaciłem przez pięć klas...
— A kolektorowie czy nie płacą przez pięć klas?... A czy ja nie mogłem wykupić tego samego biletu w ostatnim dniu?... Zresztą — dodał Piotr, zapalając się — niech sąd rozstrzyga... cywilny, kryminalny czy polubowny... zgadzam się na każdy! Widzę, że masz pan jakieś niesłuszne pretensje do mnie... poco więc swarzyć się i jadem gniewu własne serce zatruwać? Ja pana lubię, ja mam do pana słabość, więc nie chcę, aby taka drobnostka poróżniła nas...
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/049
Ta strona została uwierzytelniona.