Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/050

Ta strona została uwierzytelniona.

Edmund gotów był znowu rozpłakać się podobnie jak wczoraj.
— Słusznie pan mówi, że to drobnostka, ale tylko dla pana. Dla mnie stanowi ona szczęście całego życia... O gdybyś pan wiedział, jak kocham Amelją!... Wczoraj dopiero przekonałem się o tem... Pan nie zechcesz dzielić i druzgotać dwu istnień!... Szanowny panie Piotrze!... ja nawet więcej panu powiem, wyspowiadam się jak przed własnym ojcem... Panie! ten bilet... ten bilet... on może mnie wprowadzić na drogę cnoty!... Wiem, że żyłem lekkomyślnie, żem długi zaciągał, żem przestawał z ludźmi wątpliwej moralności, ale gdybym się ożenił...
— Więc się pan żeń.
— Kiedy bez tych pieniędzy nie mogę...
— Panie Edmundzie! — zaczął zkolei Piotr głosem tkliwym. — Człowiek pańskiego rozumu, pańskiej szlachetności, musi wiedzieć o tem, że cnota polega na walce i zaczyna się dopiero wśród nieprzychylnych warunków.
— Ja ich i tak znajdę dosyć...
— Słuchaj pan! — przerwał Piotr jakby w natchnieniu. — To, co powiem, przyszło mi dopiero w tej chwili na myśl...
Edmund nadstawił oba uszy, myśląc o ustępstwach.
— Oto jestem przekonany... widzę... w całej tej naszej sprawie rękę Opatrzności. Byłeś pan lekkomyślny, przez lekkomyślność wyrzekłeś się... a raczej straciłeś prawo do majątku, ale gdy się z tej wady uleczysz, Bóg zeszłe ci jeszcze większy. Może pański dziadek umrze?... może zrobi to za tydzień, jutro...
— Drwisz pan ze mnie! — krzyknął Edmund.
— Przeciwnie!... ja oświecam pana...
— Odstąpię panu trzy tysiące rubli z mojej wygranej... połowę... No, dziesięć tysięcy rubli, ale oddaj mi pan mój bilet!