Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiesz co — zawołał Hipolit — mam pomysł! Wezmę się do jakiego przedsiębierstwa.
— A do jakiego?
— Rozumie się, że do takiego, które nam od kapitału przynajmniej dwudziesty procent przyniesie, nie licząc mojej pensji.
Istotnie, myśl w zasadzie była znakomitą, lecz gdy przyszło do szczegółów, przekonał się pan Hipolit ze zdziwieniem, że jakoś trudno znaleźć tak zyskowne przedsiębierstwo. Na jednych bankrutowali ludzie, na inne brakło kapitału, jeszcze na innych nie znał się pan Hipolit. Wiedział on (dawał nawet na to słowo honoru), że są interesa bardzo korzystne i do prowadzenia łatwe, nieszczęściem jednak zapomniał w tej chwili, jak się nazywają i na czem polegają.
— Ha! trudno — zakonkludował — musimy czekać! Kogo Pan Bóg stworzył, tego nie umorzył...
Melcia aż w stół ręką uderzyła, usłyszawszy taką teorją. Szczęściem przyszło jej natchnienie i zaproponowała ojcu, aby się z Piotrem naradził.
— Jesteś genjalna! — zawołał pełen otuchy. — Ten Piotr, człowiek zręczny... Interesa robi grube wcale małemi pieniędzmi... Przytem uczciwy... Pamiętasz, jak mi trzy ruble odniósł, akurat we dwadzieścia cztery godzin?
Wykonywając zamiar powzięty, obliczył przedewszystkiem pan Hipolit należności Piotra, które z procentami wynosiły kilkaset rubli, a potem dla przyszłego wspólnika kupił u jubilera drogocenny podarunek. Ułatwiwszy się z tem, zaprosił kapitalistę na konferencją wieczorną.
Gdy punktualny Piotr przyszedł (spóźniwszy się o półtorej minuty), obaj panowie ukryli się w najbardziej odległym gabinecie i rozpoczęli naradę w obecności pięciu świadków: dwu kieliszków i trzech buteleczek.
Otoczenie to zaniepokoiło nieco Piotra, który wyżej cenił papiery, aniżeli szkło, choćby najpiękniej rznięte. Ale pan