Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/055

Ta strona została uwierzytelniona.

— Anioł! — przerwał Piotr.
— Masz racją!... zdrowie tej dziewczyny, jedynej naszej pociechy!...
— Niech ją Bóg błogosławi! — zawtórował Piotr i wypił tak, że aż się zachwiał na krześle.
— Otóż umyśliliśmy, powierzyć... tobie... naszemu przyjacielowi... nasze kapitały! Przyjmujesz?
Kapitalista spoważniał.
— A co ja z niemi zrobię?
— Będziesz nam procent płacił.
— Jakiżbyś pan... to jest ty, mój przyjacielu!... jakiżbyś mieć pragnął?
— Dwudziesty... — odparł Hipolit, bystro patrząc mu w oczy.
— Tymczasem... niepodobna. Dziś wszystkie interesa w zastoju... Ale — dodał po chwili — za twoją ufność... przyjaźń... szlachetność... dam ci dwunasty! — Rzekłem.
Obaj panowie milcząc, na znak zakończenia targu uderzyli się w dłonie.
— Tylko uważasz — zaczął Hipolit — kapitalik mój jest niewielki... Dziesięć do dwunastu tysięcy rubli.
— Co, to niewielki? — przerwał Piotr. — Ja, kiedym był w Krakowie, bo ja z Krakowa pochodzę... Tak!
— Znać to! znać!...
— Kiedym tam był, z desperacji zacząłem sprzedawać drobiazgi po hotelach. I patrzaj. Przychodzę do jednego, gdzie stał książę... Rwę zatem do samego pana i mówię: Niech jaśnie oświecony książę kupi co... Przeciem ja katolik, wart wsparcia!... On mi w oczy popatrzył (już z Bogiem spoczywa!) i mówi: — „Kiedy tak, to masz, durniu!...“ — i dał mi nowego węgierskiego dukata. Z tym dukatem zacząłem, jak zdrowia pragnę!... nie z dwunastoma tysiącami rubli. Ale przytem miałem wielki, nadzwyczajny skarb: uczciwość!...
— No, i przemysł — dodał Hipolit.