Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

— Taak!... i przemysł...
— Rządność, oszczędność...
— Rozumie się!... Bez tego nanic majątek.
— Przezorność, punktualność... Naleję ci?
— Ehem!... proszę... proszę... Tak! punktualność, to fundament.
— Kiedy tak — mówił pan Hipolit — więc, wiesz co?... Oto ażeby także zacząć z małem, dam ci... sześć tysięcy rubli.
— Siedemset dwadzieścia rubli procentu rocznie — rachował Piotr.
— Tam do licha! Ja za samo mieszkanie sześćset płacę.
— To weź lokal mniejszy!
— Nie wypada! przecież córkę muszę wydać zamąż...
Piotr zadumał się.
— Czcigodny panie!... chciałem powiedzieć: drogi Hipolicie — rzekł — małżeństwo to jest taka rzecz święta, że dla niej — jeden nawet pokój wystarczy. Zresztą, zostaje ci przecie kilka tysięcy rubli gotowizną w rękach.
Pan Hipolit potarł czoło, jakby go natłok myśli niepokoił, potem spytał nagle:
— A możebyś ty się z Melcią ożenił? Człowiek szlachetny, rozumny...
— Co mnie po tem!... — odparł z dobrodusznym śmiechem kapitalista.
Pan Hipolit postrzegł, że zrobił głupstwo, poprawił się więc:
— No, ja tylko żartowałem... tak po przyjacielsku... Rozumiesz przecie?... W twoim wieku!...
Ale i uprzejmy pan Piotr również zapragnął osłodzić swoją gorzką odmowę, odpowiedział zatem:
— Naturalnie, że rozumiem!... Bah!... gdyby podobna rzecz mogła się stać naprawdę, pojmujesz jakiby to był zaszczyt dla mnie...
— Kochany przyjacielu! — odparł Hipolit, badawczo pa-