Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.

trząc na Piotra — tylko no zechciej!... Najtrwalsza to spółka, która gruntuje się na małżeństwie... Pojmujesz?... No, a widzisz, stary filucie?... Melciu!... Melciu!...
Piotr otrzeźwiał.
— Dajże pokój, serdeczny Hipolicie! — przerwał wspólnikowi. — W moim wieku...
— Głupstwo wiek!... Melciu!...
— Ależ kochany... Powiem ci nawet otwarcie, że jabym się nigdy nie ożenił. Mnie, powiem ci (ale niech to między nami zostanie), małżeństwo nie robi żadnej przyjemności... Jak zdrowia życzę!...
Kwestja była postawiona tak wyraźnie, że pan Hipolit uznał za stosowne przejść do innego tematu.
— A teraz — rzekł — przyjmij ode mnie ten oto drobiazg...
I wydobył z szuflady małe safjanowe pudełeczko.
— Pierścień? — zawołał Piotr. — Złoty pierścień z brylantem?... Czyż to warto?... Taka sztuka ze sto rubli kosztuje. No, ja przecież obdzierać cię nie mogę... To jest rzecz, którą spieniężywszy, można mieć kilkanaście rubli procentu rocznie. Ja tego nie wezmę.
— Spojrzyjże na napis! — zawołał zmieszany Hipolit.
— Napis?... Od przyjaciela roku 18.. Aaa! kiedy od przyjaciela — to biorę. Pozwolisz jednak, że ofiaruję ci dwie spinki osobliwe: mozajka w srebrnej oprawie. Na jednej jest szachownica, na drugiej... także szachownica z mozajki! Każę na jednej napisać: Na pamiątkę, a pod spodem dzień i miesiąc, a na drugiej: przyjaźni roku 18..
— Zacny człowieku! — wykrzyknął pan Hipolit, ocierając załzawione oczy.
Pan Piotr zapalił się i rozrzewnił.
— O gdyby ludzie mogli zajrzeć w głąb serca mojego!... Jakie tam skarby... jakie klejnoty!...
— Uczciwość...