Naturalnie, że im więcej kosztowali konkurenci, tem bardziej rosły wymagania panny i ojca. W pierwszym dniu po głównej wygranej każde z nich gotowe było przyjąć nawet Edmunda z jego stu tysiącami i prawdopodobnym zapisem dziadka, zczasem jednak pragnienia wzmogły się, a dziś pan Hipolit żądał (najtaniej licząc) krociowego zięcia, panna Amelja zaś przynajmniej hrabiego, chociaż liberalne jej uczucia zadowolnićby mógł jaki młody lecz znakomity filozof.
W początkach jesieni pan Hipolit zobaczył bardzo wyraźnie dno kasy, przekonał się dotykalnie, że procent wypłacany mu przez Piotra wobec jego wydatków jest drobiazgiem, a pomimo to — bogatego zięcia nie znalazł. Wówczas troskliwy ojciec wpadł w zwykły pesymizm i dając za wygranę marzeniom, umyślił powrócić do wypędzonego Edmunda.
Pewnego dnia złożył mu wizytę. Młodzian, widząc w rękach niedoszłego teścia giętką trzcinę, zaniepokoił się tak, że chciał z własnego mieszkania uciekać.
— No, no!... — zaczął pan Hipolit dobrotliwie. — Puśćmy w niepamięć rzeczy minione i pogadajmy o interesach.
— Ja żadnych interesów nie robię... słowo honoru!... — odparł ciągle wystraszony Edzio.
Pan Hipolit usiadł na wytartej nieco kawalerskiej kozetce i mówił dalej:
— Zbadałem już dokładnie twoją sprawę z biletem, który sprzedałeś Piotrowi. Było to z jego strony bezwstydne oszustwo; tego darować nie można. Trzeba ci wiedzieć, że Piotr wychodził z naszego mieszkania prawie w tej samej chwili, kiedy wbiegł kolektor z doniesieniem o wygranej... Widocznie stary filut podsłuchał go i kupił od ciebie bilet wówczas, gdyś był pijany...
— Istotnie, trochę piłem tego dnia... Przypominam sobie...
— Otóż — ciągnął Hipolit — musisz energicznie wystąpić przeciw temu łotrowi. Znam ja go dobrze i wiem, że się łatwo
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.