Jakkolwiek w tajemniczym tym dokumencie żadnych innych nie podano wskazówek, Kazimierz łatwo odgadł, że autorką jego jest ciotka Melci. W ciągu kilku godzin dowiedział się o adresie staruszki i tego samego dnia do niej pojechał.
Puka we drzwi — zamknięte. Puka drugi raz — słychać lekki szmer, po którym nastąpiło pytanie cichym i drżącym wypowiedziane głosem:
— Kto tam?
— Ja.
— Kiedy nie wiem kto?
— Ja... Kazimierz!...
W zamkniętym pokoju rozległ się szelest kroków, poczem nastąpił dalszy ciąg badań:
— A czy tylko pewnie Kazimierz?
— Przecież chyba pani poznaje mój głos.
— Iii!... — mruknęła staruszka — ludzie teraz umieją wszystko udać!...
Potem dodała:
— Jeżeli pan jesteś Kazimierz, to poco pan przychodzisz do mnie?
— Odebrałem dzisiaj list pani — odparł badany.
— Aha! więc adres był dobry.
Teraz chemik usłyszał otwieranie zamku, zatrzasku i klamki. Uchyliły się drzwi, lecz gdy Kazimierz chciał wejść, przekonał się, że go nie puszcza krótki stalowy łańcuszek. Jednocześnie w otworze ukazała się zielona umbrelka, żółta twarz i zaczerwienione skutkiem płaczu oczy ciotki. Biedna kobiecina w ciągu kilku miesięcy zmieniła się i zestarzała do niepoznania.
Sprawdziwszy tożsamość osoby, ciotka Melci uściskała Kazimierza i szpitalnym głosem zaczęła mu opowiadać swoje przygody. Długa ta historja, pełna obaw, przywidzeń i nudów, da się streścić w następujących punktach:
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/063
Ta strona została uwierzytelniona.