Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/065

Ta strona została uwierzytelniona.

Pozostała jednak do wykonania druga część tej oryginalnej umowy, a mianowicie: doręczenie pieniędzy. Już staruszka sięgnęła pod materac, już wydobyła paczkę, już poczęła liczyć zawarte w niej listy zastawne, gdy nagle obudził się w niej jakiś niepokój.
— Patrzże... To są pięciusetrublowe... Jeden, dwa, trzy!... Ale... nie gniewaj się, nie zdradzisz ty mnie?
— Moja łaskawa pani — odparł zakłopotany wice-dyrektor — cóż ja pani na to odpowiem? Hipoteki nie mam żadnej, no, a nie mogę żądać od pani większej wiary w moje obietnice, niż ją pani sama posiada.
— Ależ ja ci wierzę!... tylko tobie!... — odparła uspokojona nieco staruszka. — Patrzajże: to są pięciusetrublowe... jeden, dwa... Przepraszam cię, moje dziecko — dodała, patrząc mu w oczy — a nie masz ty czasem jakich szkodliwych nałogów? Może karty, hulanki?...
Kazimierz lekko się skrzywił.
— No, no! — zawołała — tylko się nie obrażaj!... Ja ci przecież ufam... dość spojrzeć na ciebie... Patrzajże: to są pięciusetrublowe... Jeden, dwa, trzy...
Znowu przestała liczyć i zalawszy się rzewnemi łzami, krzyknęła:
— Boże mój! natchnij mnie łaską swoją, co ja mam robić nieszczęśliwa!...
— Moja droga pani! — rzekł Kazimierz — odłóżmy tę rzecz na kiedy indziej. Ja dziś tych pieniędzy nie wezmę...
— Więc chyba chcesz, żebym umarła? Czy ty Boga nie masz w sercu... czy nie czujesz litości dla nieszczęśliwej kobiety?
— Dobrze, biorę! — odparł zniecierpliwiony. — Niechże pani liczy...
Wobec takiej stanowczości, ciotce poczęły drżeć ręce i nogi. Kilka minut upłynęło, nim uspokoiła się i odpowiedziała: