wcale nieszpetną. Dziś jednak i ten drugi domeczek należał już do legendy.
Przecięciowo raz na tydzień widywał się pan Hipolit z Edmundem. Zwykle rozmowa ich zaczynała się od pytania:
— No i cóż?...
— Jeszcze nic — odpowiadał Edzio.
— Niedołęga jesteś! — wykrzykiwał wtedy pan Hipolit. — O własny honor nie dbasz! Jakto, więc pozwoliwszy się obedrzeć nędznikowi, nie masz teraz odwagi odebrać swego, upomnieć się nawet? Ja, gdybym był na twojem miejscu, poszedłbym do niego wprost — i...
— I co? — spytał Edmund ciekawie.
— Idź do licha! — odparł Hipolit w gruncie rzeczy niebardzo wiedząc, coby sam zrobił, poszedłszy wprost do Piotra. Prawdopodobnie nicby nie zrobił, ale dziś odgrażał się niezmiernie.
Jeżeli jednak Edzio głuchym był na odezwy kuzyna, to z drugiej strony umiał się zapalać wówczas, gdy mu potrzeba dokuczyła. Młodzian ten od pewnego czasu, za różne sprawki, a między innemi za nieumiarkowany pociąg do spirytualjów, utracił względy dziadka i wszystkich ciotek, że zaś i o pożyczki było trudno, niekiedy więc znajdował się w tem położeniu, iż nie wystarczało mu nawet na skromny obiadek. Wtedy zaspakajał apetyt paroma kieliszkami demokratycznej piołunówki i myślał o odebraniu swoich stu tysięcy od Piotra.
Tymczasem pan Piotr, zwolna lecz systematycznie, przygotowywał się do wykonania ulubionego planu, czyli innemi słowy: do wyjazdu zagranicę, gdzie to nie wyzyskują ludzi uczciwych.
Aby przyzwyczaić znajomych do swej nieobecności, Piotr wychodził z domu rzadko. W połowie grudnia miał już paszport. Kapitały ostrożnie wycofywał, chętnie przyjmował depozyta od ludzi goniących za wysokim procentem i wszystko wymieniał na zagraniczne papiery. Wkońcu miał jeszcze
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/068
Ta strona została uwierzytelniona.