u swych dłużników parę tysięcy rubli, lecz nierównie więcej pieniędzy cudzych. Zresztą, mająteczku tego nie trzymał ani w kasie, ani w szkatułce, lecz zrobiwszy niewielką paczkę, nosił ją na własnych piersiach. Było to i cieplej i bezpieczniej.
Pewnego ranka, kiedy czerwone promienie zimowego słońca napróżno usiłowały przekształcić wyrosłe w ciągu nocy kwiaty szronu na oknach, pan Piotr, umywszy się i odziawszy w watowany szlafrok, grzał się przed piecem, w którym dogorywało wielkie brzemię twardego drzewa. Już to ciepło lubił kapitalista, nie dlatego, ażeby mu wiek krew ostudził, lecz — ot tak sobie, dla niczego! Lubił też patrzeć, jak powoli płomień ogarnia polano, które dymi się, syczy, strzela, a wkońcu staje słupem ognistym, prawie przeświecającym. Ustawione obok siebie, słupy takie przypominały Piotrowi jeszcze w dzieciństwie widziany pożar chaty. W tej chwili jeden z nich, strawiony przez ogień, pochyla się i łamie, dwa inne, oparłszy się o siebie, tworzą rodzaj krokwi... Potem skutkiem dziwnego skombinowania się mocy płomieni z siłą przyciągania, bezkształtny z początku stos drew formuje coś podobnego do kolumnady pałacu, złotego, zaczarowanego... Tylko patrzeć jak w długiej sieni stanie zaklęta księżniczka, w sukni perłami i brylantami obsypanej. Wogóle ogień na kominku, a nawet w zwykłym piecu, budzi w duszy wspomnienia legend, któremi nas usypiano w kolebce.
Z wysokości tych poetycznych dumań przy ognisku, na rzeczywisty grunt sprowadziło kapitalistę pukanie do drzwi. Rozmarzony jeszcze, zapomniał o zwykłych środkach ostrożności i myśląc, że to służący wraca z miasta — otworzył.
Aż go coś „w wątrobę kolnęło,“ — gdy zamiast oczekiwanego famulusa, zobaczył Edmunda. Młody człowiek był już widocznie po piołunówce, miał ubranie zmiętoszone i zarost wcale nie budzący ufności.
Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/069
Ta strona została uwierzytelniona.